Nałóg alkoholowy – można z nim żyć!

Choroby, Porady | 1 komentarz

W moim „poprzednim życiu” byłem aktywnym alkoholikiem, w ostatniej fazie uzależnienia. Alkohol stał się moim celem życiowym i nie potrafiłem już bez niego żyć. To szatańskie opętanie zaczęło się całkiem niewinnie.

Zawsze byłem spięty, smutny, pesymistycznie nastawiony do życia. Wtedy nie wiedziałem jeszcze że mam depresję i że można to leczyć. Źródła mojej depresji można doszukać się we wczesnym dzieciństwie, ale to już inna historia. Dawno temu, jeszcze jako nastolatek odkryłem że alkohol mi w tym pomaga. Po jego wypiciu, czułem się lepiej zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Pamiętam jak pomyślałem wtedy, że skoro alkohol mi pomaga, to trzeba to wykorzystać. Piłem więc bardzo często, systematycznie szukając ku temu okazji. Nie było tego po mnie widać, bo „pijany” to był mój normalny stan. W wieku 20-tu lat wyjechałem na stałe do Nowego Jorku gdzie kontynuowałem moje „leczenie” alkoholem.

Oczywiście po czasie uzależniłem się i bez dostarczenia organizmowi potrzebnej dawki alkoholu, nie mogłem już funkcjonować. Na trzeźwo czułem się bardzo źle fizycznie, a jeszcze gorzej psychicznie. Cały Świat widziałem w czarnych kolorach. Brakowało mi motywacji do zrobienia czegokolwiek. Nie chciałem tak żyć! A więc po co miałem żyć? „Przecież tak łatwo mogę to przerwać! Wystarczy rozpędzić się samochodem, nie zapiąć pasów i uderzyć w betonową ścianę!”. Takie myśli kotłowały się w moim zapijaczonym, skażonym alkoholem i nikotyną mózgu. I to cierniste poczucie winy które rozdzierało moją duszę na miliony kawałków, bo znowu zawiodłem moich bliskich, którym przecież nie tak dawno szczerze obiecywałem że z tym skończę.

Łatwo powiedzieć „skończę”, ale co dalej? Jak żyć? Po co żyć? Wystarczał jeden kieliszek aby odwrócić to wypaczone zwierciadło i zobaczyć Świat w normalnych kolorach. To niestety pomagało tylko na chwilę, a później znowu to samo. Sytuacja powtarzała się i za każdym kolejnym razem było coraz gorzej. Z czasem musiałem pić coraz więcej i częściej, aby osiągnąć taki sam efekt. Moim celem życiowym stało się wypicie potrzebnej dawki alkoholu, aby móc normalnie funkcjonować.

Lekkie alkohole takie jak piwo czy wino już nie wystarczały, więc musiałem sięgać po mocniejsze trunki (wódka, whisky, bimber). To powodowało że wpadałem w „ciągi alkoholowe” podczas których piłem i paliłem non stop przez 2-3 tygodnie. Jadłem w tym czasie sporadycznie, najczęściej w środku nocy. Wówczas mój organizm już nie wytrzymywał i prawdopodobnie gdyby nie tętniak w mózgu, który zmusił mnie do przerwania picia, to już bym nie żył…

Pewnego ranka kiedy otworzyłem oczy nie miałem jak zwykle kaca, ale byłem tak osłabiony że nie mogłem wstać z łóżka. Rozejrzałem się i zrozumiałem że jestem w szpitalu. Myślałem, że po pijanemu przewróciłem się i dostałem wstrząsu. Później dowiedziałem się, że w moim mózgu powiększył się tętniak, a jego ucisk spowodował zaniki pamięci oraz problemy z utrzymaniem równowagi.

W taki to sposób choroba uratowała mi życie, ponieważ zmusiła mnie do przerwania picia. Najgorszy był okres kiedy moja głowa zaczęła już pracować i zdałem sobie sprawę, co się stało, choć fizycznie byłem całkowicie niesprawny. Nawet gdybym chciał ze sobą „skończyć” to nie było jak! Leżałem bezwładnie na łóżku, miażdżony koszmarnymi myślami. Obwiniałem siebie za moją chorobę, gdyż byłem pewien, że zachorowałem bo piłem. Okazało się jednak, że tętniak w mózgu nie był spowodowany nałogowym piciem alkoholu. Być może to przyśpieszyło jego uaktywnienie, ale nie było przyczyną, co zresztą później potwierdziła profesor neurologii klinicznej na Uniwersytecie w Stony Brook dr Elżbieta Wirkowski. Najlepszym dowodem na to jest też fakt, że mój Tato pół roku wcześniej zmarł przez tętniaka mózgu, a nigdy nie pił i nie palił.

W szpitalu raz na kilka dni przychodziły pielęgniarki, rozbierały mnie do naga i obmywały. Miałem wtedy 34 lata i bardzo się wstydziłem. Czasem przyjeżdżały ze specjalnym podnośnikiem hydraulicznym, podnosiły mnie razem z prześcieradłem i zawoziły do wanny. To był czas „tąpnięcia”, czułem że spadam na samo dno i dalej była tylko śmierć! Pomyślałem wtedy: „Boże jeśli pozwolisz mi przeżyć to już nigdy nie wypiję alkoholu”. Przeżyłem i zacząłem bardzo powoli wstawać z kolan na które powaliła mnie choroba. Codziennie rodziłem się na nowo, z wykasowaną pamięcią dnia poprzedniego. Było to bardzo irytujące dla moich bliskich myślących, że Ich wcale nie słucham, bo to przecież niemożliwe żeby nie pamiętać długiej rozmowy z dnia poprzedniego. Przebłyski mojej świadomości zaczęły zdarzać się coraz częściej i były coraz dłuższe. Stało się to za sprawą intensywnych terapii, które miałem w ośrodku rehabilitacyjnym dla ludzi po urazach mózgu (Park Terrace Care Center Inc. w Nowym Jorku, w dzielnicy Queens).

Mieszkałem tam i ćwiczyłem przez prawie rok. Codziennie kilka godzin różnych terapii. Każda terapia była indywidualna, z innym specjalistą – terapeutą. Kiedy zacząłem powoli odzyskiwać świadomość byłem załamany. Miałem wtedy 34 lata i nie widziałem przed sobą żadnej perspektywy na dalsze życie. Niezdolny do poruszania się o własnych siłach. Z bardzo krótką pamięcią roboczą (tą, której używamy na bieżąco) i problemem ze wzrokiem (podwójne widzenie). Nie byłem nawet zdolny do samodzielnego życia, nie wspominając już o pracy czy prowadzeniu samochodu.

„Na przekór problemom!”

Po tym jak większość życia zatopiłem w „alkoholowym bagnie”, jak straciłem zdrowie, tracąc przy okazji żonę, dom i perspektywę stworzenia normalnej rodziny. Po tym wszystkim naprawdę miałem powód, żeby topić smutki w alkoholu, ale… Na przekór problemom postanowiłem zostać optymistą! Oczywiście medycyna bardzo tutaj pomogła, jednak najważniejsze było optymistyczne spojrzenie na otaczający mnie świat! Mam szczęście, że mój starszy brat przyjął mnie pod swój dach, do swojej rodziny. Było to wielkie poświęcenie z Ich strony ponieważ w tym czasie poruszałem się jeszcze na wózku inwalidzkim i nikt nie był w stanie zagwarantować mi, że kiedykolwiek to się zmieni. Ze mną w mieszkaniu zrobiło się ciasno, więc wspólne życie nie było łatwe. Jestem Im bardzo wdzięczny za okazaną mi pomoc, bo w innym wypadku musiałbym żyć w ośrodku dla ludzi niepełnosprawnych. Gdyby tak się stało to pewnie nie miałbym już siły się podnieść.

Sprawność fizyczną poprawiałem codziennymi treningami „Nordic Walking”. Okazało się bowiem że chodzenie z kijkami to był dla mnie idealny sport. Sprawność mentalną poprawiłem pracą z komputerem. Była to bardzo przyjemna część mojej rehabilitacji. Przez komunikator „Gadu-Gadu” poznałem moją przyjaciółkę, która mieszka w Niemczech i pisałem z Nią codziennie przez kilka godzin. Na początku bardzo ślamazarnie stukając w klawiaturę jednym palcem, bardzo długo szukając kolejnych liter. Po kilku miesiącach takiej „terapii”, nauczyłem się sprawnie pisać na komputerze. Bardzo ważnym jest, aby zawsze widzieć „szklankę do połowy pełną, a nie do połowy pustą”. Będąc optymistycznie nastawionym do życia jest mi o wiele łatwiej pokonywać przeciwności losu.

Małymi kroczkami, ale zawsze do przodu!

Przesiadłem się z wózka inwalidzkiego do samochodu. To był wielki postęp, ale zanim go osiągnąłem to najpierw musiałem nauczyć się znowu chodzić.

Na początku przy pomocy chodziku, a później laski. Najpierw jeździłem na wózku inwalidzkim, później skuterem elektrycznym dla osób niepełnosprawnych (aby np. pojechać do sklepu spożywczego po chleb i mleko). Kiedy potrzebowałem pojechać gdzieś dalej to korzystałem z komunikacji miejskiej dla osób niepełnosprawnych. (jest taka w NYC i nazywa się „Access-A-Ride”). Zawsze wtedy siadałem za fotelem kierowcy i patrząc na drogę przede sobą wczuwałem się w jego rolę. Wyobrażałem sobie, że to ja prowadzę pojazd. W myślach obracałem kierownicę i włączałem kierunkowskaz przed skrętem. Dodawałem gazu wyprzedzając i zwalniałem przed przeszkodą. Zanim zachorowałem to byłem zawodowym kierowcą, który czasem, dziennie przemierzał setki kilometrów. Kiedy tak wczuwałem się w rolę kierowcy, to wydawało mi się, że znowu mógłbym kierować autem! Poprosiłem wtedy Brata, aby dał mi spróbować poprowadzić. Próba powiodła się, więc zacząłem myśleć o zakupie samochodu. Choć po rozwodzie nie zostało mi wiele pieniędzy, ale na samochód wystarczyło!

Postanowiłem „zaszaleć” i po raz pierwszy w życiu kupić samochód, o jakim zawsze marzyłem, a wymarzyłem sobie kabriolet. W internecie znalazłem taki u pobliskiego dealera samochodów. Nikomu nic nie mówiąc, zamówiłem transport dla inwalidów i pojechałem zobaczyć auto. Do domu wróciłem już swoim samochodem. To był mój pierwszy wielki krok do przodu! Kolejnym wielkim krokiem było samodzielne mieszkanie. Zanim jednak zamieszkałem sam, to najpierw wynajmowałem przez 2 lata mieszkanie u moich znajomych. Po tym okresie nabrałem pewności, że dam radę i zamieszkałem u siebie. Mieszkam tak już od ponad 12 lat i radzę sobie całkiem dobrze. Czasem myślę że gdyby nie moje optymistyczne spojrzenie na świat, to żadna z tych rzeczy nie wydarzyłaby się. W dalszym ciągu leżałbym przykuty do łóżka i może czasem jeździł na wózku inwalidzkim.

Proszę o udostępnianie tego tekstu, aby dotarł do ludzi, którzy żyją pośród nas, ale oddzieleni są “SZKLANĄ ŚCIANĄ”. Chciałbym, żeby wiedzieli, że po pewnym czasie abstynencji przychodzi ulga i naprawdę można fajnie żyć na trzeźwo. Żeby przestali pić i nie czekali tak jak ja, aż choroba zmusi Ich do tego. Warto też zgłosić się do ośrodka uzależnień, gdzie można dowiedzieć się wielu ważnych rzeczy na temat mechanizmu uzależnienia. Pozwoli to przygotować się do „trzeźwego życia”. Ja byłem w jednym z takich ośrodków i chociaż wtedy niewiele mi pomógł, bo wróciłem do picia, to nauczyłem się tam rzeczy, które pomagają mi teraz żyć w trzeźwości. Między innymi wiem, że do końca życia nie mogę wziąć do ust alkoholu. Gdyby tak się stało to istnieje prawie 100% prawdopodobieństwa, że z powrotem wpadnę w pęta nałogu. I to od razu na poziom, w którym przestałem pić. Czyli w moim przypadku „łyk alkoholu”, to prawie jak samobójstwo, bo przestałem pić przed samą śmiercią. Dlatego nie chcąc znowu trafić do „piekła”, odmawiam nawet czekoladki z alkoholem jeśli ktoś mnie taką częstuje. Niedawno dowiedziałem się że zmarł dyrektor ośrodka uzależnień, w którym kiedyś byłem „kuracjuszem”. On też był „niepijącym alkoholikiem”, nie wytrzymał, spróbował i po krótkim czasie zmarł…

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie! Życzę pogody ducha i siły do pokonywania przeszkód dnia codziennego!

Tomasz Konieczny, Nowy Jork

1 komentarz

  1. Tomasz Konieczny

    Dziękuję bardzo za możliwość opublikowania mojego artykułu na łamach “info ZDROWIE”.
    Mam nadzieję że dzięki Wam tekst trafi do Ludzi którzy są teraz pogrążeni w nałogu, tak jak ja byłem. Życzę im aby przestali pić, zanim choroba zmusi Ich do tego tak jak mnie. Na początku jest bardzo trudno pozostać w trzeźwości, jednak z czasem przychodzi ulga, i naprawdę można fajnie żyć na trzeźwo.
    Pozdrawiam Wszystkich bardzo serdecznie, i życzę pogody ducha!
    Tomek.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

0
    0
    Twój Koszyk
    Twój koszyk jest pustyWróć do sklepu